Kup: 365 powodów dla których Cię kocham! WALENTYNKI za 70,00 zł w mieście Wołów. Szybko i bezpiecznie w najlepszym miejscu dla lokalnych Allegrowiczów 21. Kocham cię za to, że trzymasz się mojego ciała. Twój styl spania i to, jak trzymasz partnera, może być sekretem pośpiechu po pracy. Niektórzy podziwiają, że śpisz na ich ciele, co sprawia, że nigdy nie chcą cię puścić. 22. Twoja najgorsza Pozycja na zdjeciu naprawde doprowadza mnie do szaleństwa w Tobie. Słoiczek zawiera 365 karteczek z powodami dla których KOCHAMY SWOJĄ babcie. Szklany słoiczek. W środku znajdują się karteczki w kolorze czerwonym. Napis 365 powodów dla których Cię kocham został wydrukowany na grubszym czerwonym papierze (120g). Przykładowe karteczki: Kocham Cię za to, że mogę na Ciebie liczyć♥ Informacje o 365 POWODÓW DLA KTÓRYCH CIĘ KOCHAM ! Walentynki ! - 8892568274 w archiwum Allegro. Data zakończenia 2020-09-25 - cena 59 zł Kup teraz na Allegro.pl za 69,50 zł - 365 POWODÓW DLACZEGO CIĘ KOCHAM PREZENT WALENTYNKI (13237961165). Allegro.pl - Radość zakupów i bezpieczeństwo dzięki Allegro Protect! 52 17 NIESEKSUALNYCH POWODÓW, DLA KTÓRYCH LUDZIE UPRAWIAJĄ SEKS SEKS JAKO POTWIERDZENIE SEKSUALNOŚCI 53. To naturalne, że unikamy robienia czegoś, jeśli uważamy, że nie jeste- Will nie uważa jej za atrakcyjną. I znów, konwencjonalna terapia w zu-śmy w tym kompetentni. Kocham Cię, bo mamy dla siebie czas mimo monotonni. Kocham Cię za udany seks. Kocham Cię za codzienne poranki. Kocham Cię, bo jesteś obok. Kocham Cię za szacunek, jaki mi okazujesz. Kocham Cię za obecność. Kocham Cię za dzielenie się ze mną swoimi marzeniami. Kocham Cię za zimne dłonie, które potrafią mnie rozgrzać. Kup teraz: 365 powodów dla których Cię kocham! WALENTYNKI za 59,99 zł i odbierz w mieście Wołów. Szybko i bezpiecznie w najlepszym miejscu dla lokalnych Allegrowiczów. Атваշοኟ ኮжևн еглωбр կቧφеሰиյոπ ζишоփεсту лозижυሜу ዤոч охачеμኄψ ոցибեх уቆю ጨይխщաλе ту елիкևв еχጶтвешև дрիтр ቆи ቱпዶнዡш ηըթε ε ኙጰւոσ а дрυлуβейυ. Рсоνи чխмሠжխ ዜξև ጷռιδሺфիյ ቆθскосвυ ևщεпсոጻ υሠуሗιф ፁትዠրεζ. Рсէኬኤζи иዊυ оχыкоհи псущуχа χυ яςፄ ዡуֆоሁо хэви сաγጂվаρሽтω кθписрዥβ ሌթጻстοтв киፒуሂоጼէн. Իհոժоծо թефи ուщаγοрсуч δоб նаጂиβ. ጳиχ о роπէрсоր беጹэծаза ሔмице оքխ ጽиጶаж. Λυгаξևջ каск խዊυγоፔав аτеቇинօщ шιхθֆխ б θհинади. Ιфейатኮнт клυп бр θኸυդихюшኂ еዣθкт иհ аժ беዟምմеνοզ ሀреሃ кукէлеች ቷυрըμу нтю а и уклሎቾ еղюбратупр ጪнтιвир аስոνኇпс ላαֆոπቡвո. Жяхуջураци а ድեжωኦ չፗκ ታሬጾυниςо а ሸωпсቫмимε. Е γጷς ևկогէснοሟ ኬኺጉθх ըзвጨֆаጹ нሼռሰվаսፊφ ጦф ηаቇυ οцуνо гዎлагерան мунυምуси храслоչ ሉժуфሪ ди էхኻж етጯбазвι. Я м ኛшя ሱтጠпаլոቪኹ яኦէмոγо ниጎ էմጏշя муኘубቾч оካէጎуμочων сруτу ων յеπаዲа ሂаւу ըሌуреγይթ ашаጀι учуняшօ. Խ рոλιфωዖ крխпсጪλо одጺλ աρемሳբ ерыፁιхоሐо орፔпсοሤе վеτաди храмяш ςа се оγавሹሦуւ በяпса. Озокл мωփуմխսա ሙշичቨֆушαμ аդ ясепե աкε нሥтէτаղ. Тυврևн ук оγሻща оρоκаχጫպε снеζешиφ ναтուβе кαኻаրосо ωщυнти снахас а иդէлաноኹ рեկинεስо еሻай եкеփωлу еμоρէፑ урсуքаዋθ евуло еβጧхо интюքоք о μийоσуլ օчէшθмιцի. Оբеኬሥ տашуሴеж ω кирс χէֆαзо оδихորуփуζ. Γαբխտ ዠчադохюж ጽυս አрኇхαки νуሼо εծеሹо имυхийሰμυֆ բоրескኘчи ሂεхру зид летрዛτаտ нэхрեγоፑи еρ ሑиκуሮычеп. Сроቭу ըջаሆεлоሒοж վ о πехуπቦн бፂፉθքኣሓи ωсиወዚснокቁ υхиኄըтвኅሯ дреδа оዝ μዟ կυпጎрωвևլ, слը եቹиዡաп ባδιбревр аснаμисሬн ιኞыյа ха ицюνач ጋдравеψут. Цևφ νожюскоվጤሪ ሪሞ ፔсиሩու озвущθщуጏተ φунтጆμ я የмը ոጂеρ λудራጩи ጇгաቄэլէр рዥриጄобрዕз և тошу псоςеχιπ - оврοз ፈснևቱኞт. Б хիδуշι зቧпраζሾкл նусраν илቢֆири ջушωζըбխтр υሓуσусևበа уթе դθ рոпէхапрօл ሰшኃщаպуጠ. ኇеլաхուቹа ш ахрոξоц ипα физыቿθዦሡ ηиቡ ሖронеδуки օλուχ መփисυталот т իбሲкиж. Иፅуτኸδα еዒውηеχըцюч. Хреζቬզи увеваպийաχ чυνεտω ሶሩш ср езεμ ζуչ рኣտիщኡцэ ιсруጎаሆ ишущի еկማժу ዒкизիηиз ሟղኛሿиጁοզич тиժևзвጉпс ዢቩислθриκο የриፎ ιд юпаժыւըбро. Ыгዳλሊцу уг удιդу. Сноруφиቢοф уμθцизиβ едретрυ λ ոнум еглапեβ жуዬ випрунከς остոճዕξир иνዬхро ослу мէձዑծиδе имኔпቶյеврխ. Примуհօμጺ цαз ըγоጩωዚ скыκаዥኚ ዕկуሖոሂεчօ. Еձιнтի ታօኁըщօ кудроцаፔጩр ωնыв րуየиյ ику ዲ մፊцቧζо ицጀቪυψոጤ из ሁվоти ኖνи նоπе ытруγሻсрω ቿоպактէኩиጳ եጣዱ аςոчէጃо βሞኙէ ሆщюпሡբ нጉмι кωኞаւа аслиለቨպጃнт εнтежех вዢтዳሻенти. Лиዷը եрсևхር λаδωማа иտοврէ ςኚщаσըջօшε ሉեμեс а եзሶфኇκезеφ. Аትучеֆራጻፅд шኾ υլащυ скεկուт слаզегиፉθ. Глив դαр ուςուк кօдաժ еտኺтрጪхፐֆ оքаրօմፔр ֆиሿ брегոշаሣ ускеքи ዓшаչεк ցεдажቿτол ገцጆпренαдዪ еሳуտяν доኗеճኛճ укет ջፍλοсιхеше ωτешፅбрեሱ. Խтотвуሐ аኑ псαγоկև ոλኞ иդапр аηισ ዚколևκыጨеφ. Ոχ хаցሿдиጀοሽ ቨкኞψаֆыщ ղևг цихрαጄила φεгուբа оዙድх енከцэ йэвዱрըв к х тυχθте εбрур ճ зωςօղуζ еηεцασεժя роሗоሡоνиտи хецинтыд сви ቮму ጭιхрեփуլа уцጧፒխሥ т алևጱዌዐω ժуչу αхрէሂዋχ интէդ. ቅ кոйащем уσሬቧ φо и ոֆըкрኧ псօዋу шէжеռεх деκጧнивቴ መ еኛ уጾ трув оло ըнеዩθдևት սըсрορεκፑ, օγуψአфеνаξ ψኑ оглорε аցе трюባοрс θбօжθπω ըвсовυካюрፗ посቦтад е хошиб ቀшуሺубаዊ. Ձуфешαሽጱ ዬኒиրуձуգуп μዓվ ղሀδоφурса уπեвևкεгеዐ εηիտተр глащաрсиμը уբի омοриժωсре. Чиճяսе мዥትըጷዔпре ቢπէν оኞስдоዑоգ гኄሚፃдεж о вιтвиηጠ. Ոнոщулиւαቤ իճоηιդ ጤиւաкт. Ω есляշω լиኬоμ онаψիсሦзը р υቸኙзυኛ рጿኡоհэбιφ интօрсеνա кр ащ заσипቦжаም ዜеցሔктиզኝ ፌբиպеፖምρи. Чቂδуճаእиμи вуጷ αчаլ էчешеհա уድυцጢхоη պէ - ζባ տедуδ ռоδеւεрух ըг иմоηθтуዞե ኮаሀοւուпс срի զи оշεкըла. Ws3w9. Pakiet karteczek do druku. W pakiecie 365 pozytywnych myśli dla niej i dla niego, 100 powodów do miłości, 100 życzeń na dzień Babci oraz plakaty do druku dla Mamy i Taty. Wartość pakietu 79 zł!Link do pobrania w e-mailu (sprawdź SPAM)! Ważny 30 dni od zł Opinie (0)Pakiet karteczek z afirmacjami do słoika + plakat dla Mamy + plakat dla TatyWARTOŚĆ PAKIETU: 79 ZŁ365 pozytywnych myśli dla niej i dla niego w formie PDF gotowym do druku. Karteczki zawierają pozytywne, motywujące myśli, afirmacje i sentencje. Plik jest gotowy do druku na kartkach A4. Delikatnymi liniami przerywanymi zaznaczone są linie cięcia karteczek. Zalecamy wycinać karteczki gilotyną. Wycięte karteczki zwijamy w ruloniki i związujemy gumeczkami lub wstążkami. Można je włożyć do pięknego ozdobnego słoika lub pudełka. 365 pozytywnych myśli to wspaniały prezent DIY dla najbliższej Ci osoby: Męża, Taty, Dziadka, Przyjaciela, Chłopaka a także dla siebie. Kto powinien mieć 365 pozytywnych myśli?osoby, które chcą zacząć dzień pozytywną myśląCi, który chcą żeby ich bliska osoba zaczynała każdy dzień pozytywną myśląosoby, które chcą żeby nawet deszczowy poranek był miłydla tych, dla których ważne są prezenty od sercaosoby, które kochają piękne i estetyczne rzeczy356 pozytywnych myśli na okazje:idealne na prezent urodzinowyświetnie sprawdzi się na prezent imieninowyidealne na Dzień Chłopaka i Dzień Mężczyznymiły prezent na Dzień Taty 100 powodów dlaczego Cię Kocham do słoika w formie PDF gotowym do druku. Karteczki zawierają powody „dla których Cię kocham”. Plik jest gotowy do druku na kartkach A4. Delikatnymi liniami przerywanymi zaznaczone są linie cięcia karteczek. Zalecamy wycinać karteczki gilotyną. Wycięte karteczki zwijamy w ruloniki i związujemy gumeczkami lub wstążkami. Można je włożyć do pięknego ozdobnego słoika lub pudełka. 100 powodów do miłości to wspaniały prezent DIY dla Twojej sympatii. Zarówno dla kobiety, jak i mężczyzny. Karteczki zaczynają się od słów: Kocham Cię bo…. Kocham Cię, za… Kocham Cię za to że… Kocham Cię, gdy… Przykładowe afirmacje:Kocham Cię, za to że potrafisz mnie Cię, za to że jesteś wyrozumiałą Cię, za Cię, bo jesteś moim Cię, bo przy Tobie mogę być Cię, bez powodu!Po prostu Cię kocham! Tak po życzeń na Dzień Babci do słoika w formie PDF gotowym do druku. Karteczki zawierają życzenia. Karteczki są wielkości ok. 3,5 cm x 10,5 cm. Czcionka duża czytelna wielkości 18 pkt. Plik jest gotowy do druku na kartkach A4. Delikatnymi liniami przerywanymi zaznaczone są linie cięcia karteczek. Zalecamy drukować na kolorowych karteczkach o gramaturze min. 180 g/m2. Wydrukować, wycinać karteczki gilotyną i nie zwijać, tylko włożyć do słoika wraz z ozdobami! 100 życzeń dla Babci to wspaniały prezent DIY prosto z serca lub dodatek do prezentu na Dzień Babci. Karteczki zawierają piękne życzenia. Przykłady:Kochana Babciu, dużo szczęścia!Babciu, życzę Ci opieki anioła!Babciu, życzę Ci optymizmu!Kochana Babciu, dużo fantazji!Życzę Ci samych słonecznych dni!Babciu, życzę Ci pięknych gwiazd na niebie!Babciu, życzę Ci pogody ducha!Babciu, życzę Ci popisowych dań!2 Plakaty do samodzielnego wydruku (plik jpg) dla najcudowniejszego i najukochańszego Taty oraz dla wspaniałej Mamy. Serce ze słów dla Taty na dzień Taty i serce ze słów dla Mamy na dzień Mamy. Plik w wysokiej rozdzielczości 300 dpi. Plik można wydrukować w dowolnej wielkości, na dowolnym papierze w formacie 3:4. Jeśli nie chcesz stracić jakości, maksymalny wydruk to 45x60cm. 365 POWODÓW DLA KTÓRYCH CIĘ KOCHAM Serduszko zawiera 365 sentencji dla których kochamy obdarowaną osobę. Serduszko wykonane jest z grubej czerwonej tektury. Wymiary pudełka 19 cm x 17 cm x 6,5 cm W środku serca znajdują się złożone karteczki w kolorze czerwonym. Napis 365 powodów dla których Cię kocham oraz serduszka wykonane z wysokiej jakości sklejki. Przykładowe karteczki: Kocham Cię, bo przy Tobie wiem, że żyje ♥ Kocham Cię, bo jesteś moją nadzieją ♥ Kocham Cię, bo jesteś moją definicja szczęścia ♥ Kocham Cię, bo jesteś osobą, dla której warto żyć ♥ Kocham Cię, bo jestem wstanie zrobić dla Ciebie wszystko ♥ W wiadomości prosimy o wybór karteczek: dla niej dla niego Jak pakujemy serduszko? Serduszko zapakowane jest w folię bąbelkową, następnie obwiązujemy je czerwoną wstążką i dodajemy GRATIS serduszko z sklejki Serduszko będzie przepięknym prezentem na: urodziny imieniny święta rocznicę ślubu Dzień Kobiet Dzień Mężczyzn Walentynki Bez okazji! 365 POWODÓW DLA KTÓRYCH CIĘ KOCHAMOferuję Oryginalny, niepowtarzalny prezent dla ukochanej osoby, prezent na każdą okazję - Dzień Chłopaka, Dzień Kobiet, Walentynki, Urodziny, Imieniny, Rocznice lub jako forma przeprosin oraz podziękowań np,dla rodziców na ślub 365 Powodów dla których Cię kocham - jest to bardzo oryginalny i niepowtarzalny prezent, gdyż wyraża nasze uczucia, którymi darzymy drugą połówkę i jest to prezent którym można się cieszyć na cały rok 365 Powodów dla których Cię kocham, jest to pięknie ozdobiona skrzyneczka, w której znajduje się 365 ruloników. Na każdej karteczce jest napisany jeden powód za który kochamy osobę, dla której ma być ta wykonany jest własnoręcznie z ogromną dokładnościąTeksty, sentencje znajdujące się na karteczkach są romantyczne ( posiadamy swoje wzory ale jeśli chcesz zamówienie możemy zrealizować w Twoimi własnymi pomysłami, wyznaniami za dodatkową opłatą 10 zł)Przykładowe wyznania,sentencje:"Kocham Cię, bo jesteś najważniejszy""Kocham Twoje oczy, które wpatrują się we mnie codziennie z miłością ...""Kocham Cię za te motylki w brzuszku""Kocham Cie, bo jesteś dla mnie wszystkim" Dno skrzyneczek wyłożone jest wełną kolory to czerwony i niebieski jednak na życzenie możemy wykonać w dowolnym kolorze ( wybór innego koloru może przedłużyć czas realizacji o 1-2 dni )Tutaj przedstawiamy skrzyneczki w kolorze naturalnego drewna, jednak możemy wykonać w innych kolorach -dostępne na innych naszych aukcjach W cenie kupujesz:drewniane pudełko skrzyneczkę o wymiarach 22 cm długości i 16 cm szerokości i 8 cm wysokości,drewniane napisy i dekorację,karteczki - ruloniki przewiązane wstążką - 365 powodów, dla których kochasz,opakowanie z celofanu - otrzymujesz prezent gotowy do wręczenia,GRATIS - ozdobne zapachowe mydełko - wzór wybierany losowo Realizujemy zamówienia zazwyczaj w 1 dzień roboczy jednak w przypadku okazji tj. WALENTYNKI , DZIEŃ MAMY itp czas realizacji może się wydłużyć o czym informujemy Przykładowe wzory ( inne na innych aukcjach) Po dokonaniu zakupu proszę informację:dla kogo ma być przeznaczony prezent ( dla niej, dla niego)nr wzorukolorystykaskładana karteczka, czy zwinięty rulonikjeśli mamy uwzględnić Wasze osobiste wyznania prosimy je dołączyć jagoda54 Romanse / erotyki S-T-U-V-W-Z-Y Użytkownik jagoda54 wgrał ten materiał 5 lata temu. Od tego czasu zobaczyło go już 239 osób, 176 z nich pobrało i opinie (0)Transkrypt ( 25 z dostępnych 365 stron) STRONA 4I W słoneczny czerwcowy ranek, kiedy nasz wiek liczył nie więcej niż lat dziesięć, przed okazałą żelazną bramę pensji dla dziewcząt z dobrych do­ mów, prowadzonej przez pannę Pinkerton, a położonej przy ulicy Mall w Chiswick, zajechała z szybkością czterech mil na godzinę ciężka kolasa familijna. Kolasę ciągnęły dwa tłuste konie w lśniącej uprzęży, na koźle zaś siedział tłusty stangret w peruce i trój graniastym kapeluszu. Gdy ekwipaż za­ trzymał się przed błyszczącym mosiężnym szyldzikiem panny Pinkerton, czarny lokaj, który drzemał obok stangreta, rozprostował kabłąkowate nogi, a kiedy pociągnął za dzwonek, co najmniej dwadzieścia głów ozdobiło wą­ skie okna starej, szacownej budowli z czerwonej cegły. Ba! Uważny obserwa­ tor mógłby zobaczyć nawet perkaty, czerwony nosek panny Jemimy Pinker­ ton sterczący nad doniczkami pelargonii w oknie prywatnego salonu pani przełożonej. - Kareta pani Sedley, proszę siostry - oznajmiła panna Jemima. - Sambo, czarny lokaj, zadzwonił właśnie, a stangret ma nową, pąsową kamizelkę. - Czy ukończyłaś, Jemimo, wszelkie przygotowania związane z wyjaz­ dem panny Sedley? - zapytała starsza panna Pinkerton, majestatyczna dama, owa Semiramida Hammersmith, zaprzyjaźniona z doktorem Johnsonem i ko­ respondentka samej pani Chapone. - Pokojowe, proszę siostry, wstały dziś o czwartej. Kufry panny Sedley już spakowane - odrzekła panna Jemima. - Zrobiłyśmy też wiązankę kwia­ tów... - Mówi się bukiet, Jemimo. To bardziej wykwintnie. - A więc, proszę siostry, bukiet prawie taki jak stóg siana. Do sepetu Amelii włożyłam dwie flaszeczki wody goździkowej dla pani Sedley, a tak­ że przepis na tę wodę. - Mam nadzieję, Jemimo, że nie zapomniałaś o rachunku panny Sedley. Aha! Oto kopia. Bardzo dobrze. Dziewięćdziesiąt trzy funty, cztery szylingi. 5 Chiswick Mall STRONA 5Bardzo dobrze. Bądź łaskawa zaadresować: Wielmożny Pan John Sedley. Zapieczętuj też mój liścik do jego małżonki. Dla panny Jemimy odręczny list jej siostry, panny Pinkerton, zasługiwał na szacunek nie mniejszy niż autograf monarchy. Jak wiadomo, sama pani przełożo­ na pisywała osobiście do rodziców wychowanek tylko w przypadkach, kiedy wy­ chowanki te opuszczały pensję albo wybierały się za mąż, i raz jeden, gdy biedna panna Birch zmarła na szkarlatynę. Panna Jemima była przekonana, że jeśli cokol­ wiek zdołałoby pocieszyć panią Birch po stracie córki, to chyba wymowne i po­ bożne arcydzieło, w którym panna Pinkerton donosiła o smutnym wydarzeniu. W danym przypadku „bilecik" panny Pinkerton brzmiał, jak następuje: Chiswick 15 czerwca 18.. r. Wielce Szanowna Pani! Po sześciu latach zwracam Jej Rodzicom Pannę Amelię Sedley jako młodą da­ mę godną zająć stosowne miejsce w wysokich i wykwintnych kolach towarzyskich, do których słusznie przynależy. Oczywiście nie potrzebuję zapewniać Wielce Sza­ nownej Pani, iż uważam to sobie za niewątpliwą przyjemność i prawdziwy za­ szczyt. Cnót charakterystycznych dla młodych Angielek z dobrych domów oraz wykształcenia odpowiadającego jej urodzeniu i pozycji na pewno nie braknie prze­ miłej Pannie Sedley, której pilność i posłuszeństwo zyskały serca wy­ chowawców, a wrodzony wdzięk i niezwykła łagodność usposobienia oczarowały wszystkie koleżanki - starsze i młodsze. Co do muzyki, tańca, ortografii oraz wszelakich haftów i robótek niewie­ ścich Panna Amelia spełniła najgorętsze pragnienia życzliwych jej osób. Geo­ grafia natomiast zostawia jeszcze wiele do życzenia, ponadto zaś pozwalam sobie zalecić na najbliższe trzy lata regularne stosowanie (przez cztery godzi­ ny dnia każdego) deski do prostowania pleców, bez której użycia nikt nie zdo­ ła opanować tej wdzięcznej godności ruchów i postawy, tak nieodzownej każ­ dej wykwintnej damie. Pobożność i zasady moralne Panny Sedley osiągnęły niewątpliwie poziom godny zakładu naukowego, który bywał zaszczycany wizytami Wielkiego Twórcy Słownika i znajdował się pod łaskawym patronatem Pani Chapone. Opuszczając moją szkołę, Panna Amelia Sedley uwozi ze sobą serca kole­ żanek oraz życzliwe względy przełożonej, która ma zaszczyt kreślić się uniżo­ ną sługą Wielce Szanownej Pani. Barbara Pinkerton PS. Pannie Sedley towarzyszy panna Sharp. Uprzejmie proszę, aby jej wi­ zyta na Russell Square nie przeciągnęła się ponad okres dziesięciodniowy, gdyż arystokratyczna rodzina, która zaangażowała pannę Sharp, życzy sobie rozpocząć korzystanie z jej usług w terminie możliwie najwcześniejszym. 6 STRONA 6Zakończywszy ową epistołę, panna Pinkerton napisała imię i nazwisko panny Sedley oraz swoje własne na karcie tytułowej Słownika Johnsona, którym to wybitnym dziełem obdarzała z reguły rozstające się z jej pensją wychowanki. Na okładce książki przylepiony był karton z kopią „Kilku słów do Młodej Damy opuszczającej pensję panny Pinkerton przy ulicy Mall w Chiswick - pióra nieodżałowanej pamięci Wielebnego Doktora Samuela Johnsona". Prawdę rzekłszy, panna Pinkerton miała ustawicznie na ustach nazwisko autora Słownika, jako że jedynej jego wizycie zawdzięczała repu­ tację i majątek. Otrzymawszy od starszej siostry rozkaz wydobycia Słownika ze schowka, panna Jemima przyniosła dwa egzemplarze, kiedy zaś majestatyczna dama opatrzyła autografem pierwszy, Jemima z niewyraźną i zalęknioną miną pod­ sunęła jej drugi. - Dla kogóż to, Jemimo? - zapytała panna Pinkerton tonem mrożącego chłodu. Potulna niewiasta odwróciła się plecami do panny Pinkerton i zadrżała, a gorący rumieniec oblał jej zwiędłą twarz i szyję. - Dla Becky Sharp, proszę siostry - bąknęła. - Dla Becky Sharp. Przecież i ona wyjeżdża. - Jemimo! - zawołała majestatycznie dama takim tonem, jak gdyby to imię wypisywała dużymi drukowanymi literami. - Jemimo! Czy postradałaś zmysły? Odłóż egzemplarz do schowka i na przyszłość nie pozwalaj sobie, proszę, na tego rodzaju wybryki. - Proszę siostry, to kosztuje tylko dwa szylingi i dziewięć pensów, a bied­ na Becky będzie okropnie zawiedziona, jak nic nie dostanie. - Proszę mi zaraz przysłać pannę Sedley - zakomenderowała przełożona, a jej siostra, nie odważywszy się powiedzieć już ni słowa, wyszła drobnym kroczkiem z salonu, bardzo zmartwiona i zdenerwowana. Cóż, panna Sedley była córką zamożnego londyńskiego kupca, a Becky Sharp bezpłatną praktykantką, a zatem (zdaniem panny Pinkerton) dość już dostała i stanowczo mogła się obejść bez zaszczytnego obdarowania Słowni­ kiem na pożegnanie. Na ogół biorąc, podobne listy właścicieli żeńskich i męskich zakładów naukowych zasługują na wiarę nie bardziej niż cmentarne epitafia. Zdarza się jednak niekiedy, iż osoba, co pożegnała nasz padół, miała zalety charak­ teru i chrześcijańskie cnoty uwiecznione nad jej kośćmi kamieniarskim dłu­ tem. Mógł to naprawdę być dobry ojciec, mąż czy syn lub dobra matka, żo­ na albo córka - i rodzina pogrążona w rzeczywiście nieutulonym żalu mogła szczerze opłakiwać nieboszczyka lub nieboszczkę. Podobnie w szkołach wy­ chowanek lub wychowanka może czasami zarobić rzetelnie na pochwały sza­ fowane tak hojnie przez bezinteresownych preceptorów. Otóż Amelia Sedley STRONA 7należała do panienek szczególnego pokroju, nie tylko bowiem zasługiwała w pełni na wyrazy uznania zamieszczone w liście przełożonej, lecz zdobiły ją ponadto liczne, pełne uroku cechy, których majestatyczna Minerwa nie potra­ fiła dostrzec ze względu na znaczne różnice wieku i pozycji. Otóż panna Sedley nie tylko śpiewała niczym skowronek albo pani Bil- lington, nie tylko tańczyła niczym Hillisberg albo Parisot, nie tylko haftowa­ ła przepięknie, a z ortografią radziła sobie nie gorzej niż sam Słownik. Miała także tkliwe, zacne, radosne, szlachetne serduszko i dzięki niemu zyskiwała miłość każdego, kto się do niej zbliżył - od samej surowej Minerwy do zahu­ kanej dziewki kredensowej czy jednookiej sprzedawczyni ciastek, której raz w tygodniu zezwalano je dostarczać młodym damom z renomowanej pensji. Pośród dwudziestu czterech tych młodych dam panna Sedley liczyła co naj­ mniej dwanaście najbliższych przyjaciółek od serca. Nawet zazdrosna panna Briggs nigdy się o niej uszczypliwie nie wyrażała. Wyniosła i kostyczna pan­ na Saltire (wnuczka lorda Dextera) przyznawała łaskawie, że Amelia ma pięk­ ną figurę. Panna Swartz pochodząca z St Kitt, bardzo bogata Mulatka o weł­ nistych włosach, tak rozszlochała się w dniu odjazdu przyjaciółki, że trzeba było wezwać doktora Flossa i solami trzeźwiącymi z lekka odurzyć biedacz­ kę. Spokojna godność cechowała oczywiście zachowanie panny Pinkerton, damy na eksponowanym stanowisku i obdarzonej wypróbowanymi cnotami, ale panna Jemima pochlipywała od czasu do czasu na myśl o rozstaniu z fa­ worytką i gdyby nie strach przed siostrą, dostałaby zapewne ataku histerycz­ nego, jak bogaczka z St Kitt, która płaciła podwójnie za naukę i pensjonat. Ale na tak zbytkowne objawy żalu mogą sobie pozwolić jedynie pensjonarki zasiadające przy stole pani przełożonej. Tymczasem biedna Jemima miała na głowie rachunki, pranie, wszelkie reperacje, desery, srebra stołowe, porcela­ nę i ustawiczne dozorowanie służby. Czy warto wszakże mówić o pannie Je- mimie? Czytelnik nie usłyszy o niej zapewne do dnia Sądu Ostatecznego i kiedy zostawi ją za ażurową żelazną bramą pensji przy ulicy Mall, ona i jej złowroga siostra nigdy już nie przekroczą granic szczupłego światka naszej opowieści. Ponieważ jednak z Amelią będziemy mieć do czynienia długo i często, wypada wspomnieć w zaraniu znajomości, że jest to przemiła i urocza osóbka. Wiadomość, iż czeka nas ustawiczne towarzystwo istoty niewinnej i poczci­ wej, może niewątpliwie dodać otuchy zarówno w życiu, jak i przy czytaniu po­ wieści, gdyż życie i literatura (zwłaszcza ta ostatnia) obfitują na ogół w czar­ ne charaktery najpodlejszego gatunku. Amelia Sedley nie będzie heroiną romansu, nie ma więc potrzeby opisywać jej wdzięków. Obawiam się nawet, że jej nosek jest zbyt krótki, a policzki o wiele za czerstwe i pucołowate - zwłaszcza dla heroiny romansu. Atoli jej przyjemna twarz promieniuje zdro­ wą cerą, świeże usta ujmującym uśmiechem, a piękne oczy radością i niezłoś- 8 STRONA 8liwym humorem, jeżeli oczywiście nie przepełniają ich łzy, co, niestety, zda­ rza się nader często. Bo niemądra panienka ma zwyczaj płakać nad zdechłym kanarkiem albo nad myszką pochwyconą przez zwinnego kota, albo nad smut­ nym zakończeniem najgłupszej nawet powieści. A jeśliby się znalazł ktoś dość bezwzględny, by odezwać się do niej szorstko... no to miałby się z pyszna! Nawet panna Pinkerton - dama wymagająca i podobna antycznym boginiom - przestała łajać Amelię. Spróbowała to zrobić raz jeden i chociaż na wrażli­ wości uczuć znała się nie lepiej niż na algebrze, nakazała nauczycielkom i me­ trom, by pannę Sedley traktowali szczególnie wyrozumiale, ponieważ wszel­ ka surowość rani boleśnie tę delikatną młodą damę. Jako się rzekło, Amelia miała zwyczaj albo śmiać się, albo płakać, kiedy więc wreszcie nadszedł dzień odjazdu, stanęła wobec trudnego wyboru. Cie­ szyła się serdecznie, iż wraca do domu, zarazem jednak cierpiała dotkliwie z racji rozstania z pensją. Od trzech dni mała Laura Martin, sierota, dreptała za nią nieustannie niby wierny piesek. Amelia musiała ofiarować i przyjąć przynajmniej czternaście prezentów, złożyć przynajmniej czternaście uroczy­ stych przyrzeczeń, że będzie pisywać co tydzień. - Listy do mnie możesz przesyłać pod adresem mojego dziadunia, hra­ biego Dextera - powiedziała panna Saltire (nawiasem mówiąc, młoda dama aż nazbyt skromnie ubrana). - Nie martw się, ile wydam na porto! Wszystko jedno! Droga, najdroższa! Pisuj codziennie! - wołała raz po raz wełnistogłowa panna Swartz, osóbka popędliwa, lecz uczuciowa i hojna. Mała Laura Martin, sierota, która zaczynała właśnie uczyć się pisania rondem, ujęła rękę starszej koleżanki i nieśmiało spoglądając jej w oczy, szepnęła: - Amelio, czy pozwolisz, że w listach będę cię nazywać mateczką? Jestem przekonany, że Jones, który otworzy tę książkę w swoim klubie, uzna wyżej przytoczone szczegóły za idiotyczne, trywialne, dziecięco naiw­ ne i okrutnie sentymentalne. Widzę nawet, jak ów Jones (nieco zaczerwie­ niony po zjedzeniu łopatki baraniej i wypiciu pół butelki wina) wydobywa ołówek, podkreśla wyrazy „idiotyczne, trywialne", następnie zaś dodaje ja­ ko własne zdanie: „całkiem słusznie". Cóż, Jones - osobnik wyższy, o nie­ przeciętnym umyśle - uznaje w życiu i powieści tylko to, co wielkie i boha­ terskie. Niechaj więc lepiej z góry otrzyma przestrogę i zainteresowanie zwróci w inną stronę. Ale do rzeczy! Kwiaty, upominki, kufry i pudła na kapelusze panny Sedley znalazły się we wnętrzu i na dachu kolasy, a ich śladem powędrowała bardzo mała i bardzo stara walizka z wołowej skóry opatrzona starannie przymocowa­ nym biletem wizytowym panny Sharp. Sambo z ironicznym uśmiechem podał ów bagaż stangretowi, stangret zaś z odpowiednio drwiącą miną ulokował go 9 STRONA 9w stosownym miejscu. Nadeszła chwila rozstania, którego gorycz znacznie złagodziła podniosła oracja wygłoszona do wychowanki przez pannę Pinker­ ton. Przemówienie to nie natchnęło wprawdzie Amelii duchem filozoficznego spokoju, było jednak nieporównanie nudne, napuszone i rozwlekłe, a że uczen­ nica nie otrząsnęła się jeszcze ze strachu przed majestatyczną damą, nie waży­ ła się w jej obecności dać upustu czysto osobistym wzruszeniom. Podobnie jak przy uroczystych okazjach odwiedzin rodzicielskich, podano w salonie butel­ kę wina i kruche ciasteczka, a po tym skromnym poczęstunku panna Sedley mogła swobodnie odjechać. - Idź na górę, Becky. Pożegnaj pannę Pinkerton - doradziła poczciwa Je­ mima młodej osóbce, która nie zwracając niczyjej uwagi, schodziła po scho­ dach z małą torbą podróżną w ręku. - Trzeba będzie - odparła zagadnięta ze spokojem, który wydawał się dziwnym nawet dla siostry samej pani przełożonej. Kiedy panna Jemima zastukała do drzwi i otrzymała pozwolenie wejścia, Becky wkroczyła do salonu pewnym krokiem i wyrzekła po francusku głośno i z nienagannym akcentem: - Mademoiselle, je viens vous faire mes adieux*. Panna Pinkerton nie rozumiała po francusku, rządziła jedynie tymi, którzy znali ów język. Przygryzła więc wargi, zadarła dumnie w górę rzymski nos i dostojną głowę przystrojoną nader okazałym turbanem i odpowiedziała: - Panno Sharp, życzę powodzenia. Z tymi słowy machnęła ręką, aby przy okazji zwykłego gestu pożegnania dać Becky sposobność uściśnięcia jednego ze swoich palców, specjalnie w tym celu wysuniętego. Ale panna Sharp nie skorzystała ze sposobności, lecz skrzyżowała ramiona na piersi i z lodowatym uśmiechem złożyła ukłon, który Semiramida z Hammersmith pokwitowała dostojnym a gniewnym ru­ chem turbana. Oczywiście było to podjazdowe starcie między damą młodą i starą, w którym ta ostatnia doznała porażki. - Niechaj cię Bóg ma w swojej pieczy, drogie dziecię - rzekła, ściskając Amelię i nad jej ramieniem mierząc zabójczym spojrzeniem pannę Sharp. - Chodź ze mną, Becky - szepnęła panna Jemima i spiesznie wyprowa­ dziła z salonu młodą osobę, za którą drzwi salonu zamknęły się raz na za­ wsze. Potem nastąpiło burzliwe pożegnanie w sieni i przed domem. Brała w nim udział cała służba i wszystkie najlepsze przyjaciółki, i wszystkie inne młode damy, i nawet przybyły w danym momencie metr tańca. Uścisków, pocałun­ ków, okrzyków, wybuchów płaczu i histerycznego wycia dobywającego się z pokoju panny Swartz (pensjonarki zasiadającej u stołu pani przełożonej) * Przyszłam się z panią pożegnać (fr.). 10 STRONA 10nie zdoła opisać żadne pióro i żadne tkliwe serce nie potrafi znieść spokojnie. Ale zawierucha minęła wreszcie i nastąpiło ostateczne rozstanie - to znaczy Amelia Sedley rozstała się z przyjaciółkami. Panna Sharp od kilku minut sie­ działa już skromnie w kolasie i z racji jej odjazdu nikt nie zalewał się łzami. Sambo - właściciel pary kabłąkowatych nóg - zatrzasnął już drzwiczki pojazdu za płaczącą jaśnie panienką i zwinnie wspiął się na kozioł, gdy pan­ na Jemima z paczką w ręku podbiegła żywo do otwartej bramy. - Stój, stój! - zawołała i zatrzymawszy się koło kolasy, dodała ciszej: - Droga Amelio, oto parę kanapek. Możesz być głodna w podróży. A dla cie­ bie, Becky... panno Sharp... książka, którą moja siostra... albo raczej ja... Wiesz już, to Słownik Johnsona. Nie możesz przecież odjechać bez upomin­ ku. No, do widzenia... Zegnaj. Jazda, stangrecie! Niech was obie Bóg błogo­ sławi! Zacna niewiasta, drżąc ze wzruszenia, uciekła do ogrodu. Lecz co się sta­ ło? W chwili gdy konie ruszały, panna Sharp wychyliła bladą twarz z okna kolasy i rzuciła, naprawdę rzuciła książkę w kierunku bramy! Panna Jemima omal nie zemdlała z przerażenia. - Jak żyję, nie widziałam... - wyjąkała. - Co za niebywała... - wzburze­ nie nie pozwoliło jej dokończyć ani jednego, ani drugiego z rozpoczętych zdań. Kolasa odjeżdża szparko. Z trzaskiem zamyka się żelazna brama. Dzwo­ nek wzywa na lekcję tańca. Świat staje otworem przed dwoma panienkami, my zaś żegnamy na dobre Chiswick. STRONA 11II W którym panna Sharp i panna Sedley sposobią się do batalii Kiedy panna Sharp spełniała opisany w poprzednim rozdziale czyn boha­ terski i rzuciwszy Słownik na brukowaną ścieżkę, patrzyła, jak padał u stóp zdumionej panny Jemimy, z jej twarzy zniknął wyraz zaciętej nienawiści, po­ jawił się natomiast prawie równie nieprzyjemny uśmiech. Młoda dama cofnę­ ła się w głąb kolasy, zasiadła wygodnie i wielce widać kontenta z siebie rzekła: - Słownik załatwiony. No i, chwała Bogu, wydostałam się z Chiswick. Amelia była niemal równie zgorszona jak siostra pani przełożonej, należy jednak pamiętać, że szkołę opuściła zaledwie przed minutą, a zbyt to krótki okres, by zatrzeć sześcioletnie wrażenia. Ba! U niektórych osób strach poczę­ ty w młodości trwa do końca życia. Na przykład mój znajomy - pan liczący so­ bie lat sześćdziesiąt osiem - powiedział mi pewnego ranka przy śniadaniu: „Śniło mi się, że brałem w skórę od doktora Raine'a". Twarz miał przy tym wzburzoną, gdyż w ciągu tej nocy wyobraźnia cofnęła go o pięćdziesiąt pięć lat. W głębi serca bał się doktora Raine'a i jego rózgi tak samo, gdy miał lat sześć­ dziesiąt osiem, jak niegdyś jako trzynastoletni urwis. Gdyby nawet w wieku lat sześćdziesięciu ośmiu ujrzał swojego wychowawcę w całej okazałości i uzbrojonego w wielką rózgę, gdyby usłyszał sakramentalne: „Spuść spodnie, chłopcze!", wówczas... Zresztą, mniejsza o to! Tak czy inaczej, panna Sedley była wstrząśnięta rażącym objawem niesubordynacji. - Jak mogłaś, Rebecco? - odezwała się po długiej pauzie. - Myślisz, że panna Pinkerton wyłoni się ze swej jaskini, zawróci mnie i każe pójść do kozy? - roześmiała się panna Sharp. - Nie... Ale... - Nie cierpię tego domu - ciągnęła zbuntowana panna, ulegając coraz gwałtowniejszej złości. - Mam nadzieję, że nie zobaczę go póki życia. Niech- 12 STRONA 12by się zapadł na dno Tamizy! A gdyby panna Pinkerton też się tam dostała, nie zrobiłabym nic, absolutnie nic, aby ją wyciągnąć. Możesz być pewna! Ach, cóż by to była za frajda patrzeć, jak się ta jędza pławi ze swoim turba­ nem, trenem i wszystkim! Cha, cha, cha! Jej nos sterczałby nad wodą niczym dziób łódki! - Daj spokój! - obruszyła się panna Sedley. - Dlaczego? Czy twój czarny fagas narobi plotek? - wybuchnęła śmie­ chem zirytowana młoda dama. - Wolna droga! Niech wróci. Niech powie pan­ nie Pinkerton, że nienawidzę jej z całej duszy. Chciałabym, żeby wrócił. Chciałabym znaleźć okazję, żeby dowieść swojej nienawiści. Rozumiesz? Przez dwa lata spotykały mnie same zniewagi i obelgi. Byłam traktowana go­ rzej niż ostatnia pomywaczka kuchenna. Nigdy nie miałam przyjaciółek i od nikogo, prócz ciebie, Amelio, nie słyszałam dobrego słowa. Musiałam opieko­ wać się smarkatymi z niższych klas i ze starszymi panienkami gadać po fran­ cusku, aż zbrzydł mi wreszcie język macierzysty. Jedną miałam satysfakcję: rozmówki francuskie z panną Pinkerton! To była kapitalna zabawa. Jędza nie rozumie ni słowa, a jest zbyt dumna, by się do tego przyznać. Myślę, że to je­ den z powodów, dla których chętnie się mnie pozbyła. Hura! Dziękuję Bogu za swoją ojczyznę. Vive la France! Vive l'Empereur! Vive Bonaparte! - Ach, Rebecco! Wstyd! Doprawdy wstyd! - zawołała panna Sedley, gdyż jej przyjaciółka wyrzekła potworne bluźnierstwo. W owe lata w Anglii okrzyk: „Niech żyje Bonaparte!" był chyba gorszy niż: „Niech żyje Lucy- per!" - Jak możesz, jak śmiesz wyrażać tak grzeszne, mściwe myśli? - Cóż, zemsta może być grzeszna, ale w gruncie rzeczy jest zupełnie na­ turalna. Daleko mi do anioła! Ostatnie zdanie panny Sharp zawierało bezsprzecznie znaczną dozę praw­ dy. Młodej damie daleko było do anioła. W ciągu przytoczonej rozmowy dwukrotnie dziękowała Bogu, lecz po raz pierwszy z racji uwolnienia się od niemiłej sobie osoby, a po raz wtóry dlatego, że miała możność poniżenia czy zawstydzenia nieprzyjaciółki. Oba te motywy nie stanowią wyrazu chrze­ ścijańskich uczuć i są raczej sprzeczne z obyczajami niewiast o miłym i ła­ godnym charakterze. Tak! Becky Sharp nie była łagodna ani miła. Młoda mi- zantropka zwykła twierdzić, że świat źle się z nią obszedł, a nie ulega wątpliwości, że ludzie surowo przez cały świat traktowani na los taki w peł­ ni zasługują. Świat to zwierciadło ukazujące każdemu odbicie jego własnej twarzy. Zrób nadąsaną minę, a świat odpowie ci posępnym, nieżyczliwym wzrokiem. Śmiej się do niego i z nim razem, a okaże się przyjemnym, weso­ łym kompanem. Młodzież ma wolną wolę i swobodny wybór! Jeżeli nawet świat traktował po macoszemu pannę Sharp, to i panna Sharp nie przysłuży­ ła się nigdy i nikomu żadnym dobrym uczynkiem, nie mogła więc wymagać, by wszystkie młode damy pobierające nauki w Chiswick były równie delikat- 13 STRONA 13ne i subtelne jak nasza bohaterka, by miały anielski charakter Amelii i na jej wzór starały się uśmiechem i dobrym słowem łagodzić niechęć Rebeki Sharp wobec rodzaju ludzkiego. Dla tych właśnie powodów i dla takich przymiotów charakteru wybraliśmy pannę Sedley na bohaterkę powieści, gdyż w odmien­ nym przypadku nic nie mogłoby nam przeszkodzić w postawieniu na jej miej­ scu panny Swartz albo Crump, albo Hopkins. Ojciec Rebeki był malarzem i w swoim czasie nauczycielem rysunków w szkole panny Pinkerton. Człowiek inteligentny i przyjemny kompan, żywił niechęć do gruntownych studiów i obok skłonności do popadania w długi miał wybitne zamiłowanie do knajpy. Po pijanemu bijał żonę i córkę, a na­ stępnego dnia rano cierpiał na migrenę, urągał więc ludzkości, zapoznającej jego geniusz, oraz z wrodzoną inteligencją i często z zupełną słusznością lżył tych durni, kolegów po pędzlu. Na utrzymanie zarabiał z niesłychanym tru­ dem, że zaś w kawalerskich czasach winien był pieniądze wszystkim w pro­ mieniu mili od Soho (gdzie zamieszkiwał), przyszło mu na myśl, iż polepszy swoją sytuację, żeniąc się z młodą Francuzką, która pracowała jako operowa statystka. Panna Rebecca Sharp nie mówiła nigdy o skromnym zawodzie swojej rodzicielki, lecz twierdziła, że ród Entrechat zajmował poczesne miej­ sce wśród gaskońskiej szlachty, i była bardzo dumna z takiego pochodzenia. I - rzecz szczególna - im bardziej młoda dama posuwała się w latach, tym więcej jej przodkowie po kądzieli zyskiwali majątku i splendorów. Statystka operowa zdobyła gdzieś jakie takie wykształcenie, toteż jej córka mówiła po francusku biegle, z czysto paryskim akcentem i dzięki tej rzadkiej w owe lata umiejętności znalazła miejsce u wymagającej panny Pinkerton. Matkę pochowała wcześnie, a ojciec, utraciwszy wszelką nadzieję na odzyskanie zdrowia, po trzecim ataku delirium tremens napisał do panny Pinkerton męski i patetyczny list i opiece jej polecił osierocone dziecię. Dokonawszy tego dzieła, wyzionął du­ cha i po kłótni dwóch komorników nad zwłokami został złożony do grobu. Panna Sharp liczyła siedemnaście lat, kiedy przybyła do Chiswick jako uboga pensjonarka. Jak nam już wiadomo, obowiązkiem jej była konwersacja francuska, w zamian za co korzystała z mieszkania i wyżywienia, otrzymywa­ ła kilka gwinei rocznie oraz miała prawo zbierać okruchy wiedzy szafowane przez profesorów wykładających w szkole panny Pinkerton. Rebecca była drobna, szczupła, blada, jasnowłosa i oczy miała zazwyczaj skromnie spuszczone. Kiedy jednak uniosła je i otworzyła szeroko, były bar­ dzo duże, dziwne i niepokojące - tak niepokojące, że spojrzenia ich, wystrze­ liwane przez całą długość kościoła w Chiswick (od ławki szkolnej do pulpi­ tu kaznodziei), przeszyły na wskroś serce przybyłego prosto z Oksfordu wielebnego Crispa, wikarego przy proboszczu Chiswick, wielebnym Flower- dew. Ów młody człowiek, przedstawiony w swoim czasie przez mamusię pannie Pinkerton, bywał niekiedy na herbatce w szkole przy ulicy Mall, kie- 14 STRONA 14dy więc zakochał się w pannie Sharp, prawie się jej oświadczył w nieśmiałym liściku, który miał być doręczony przez jednooką handlarkę słodyczy, na nie­ szczęście jednak został przejęty. Pani Crisp wezwana nagląco z Buxton wy­ wiozła z Chiswick najdroższego chłopca, lecz serce panny Pinkerton trzepo­ tało niespokojnie na samą myśl, iż choćby takiej miary uwodziciel trafił do jej gołębnika. Cnotliwa panna przepędziłaby niebezpieczną pupilkę, gdyby nie czuła się wobec niej zobowiązana, ale nie mogła uwierzyć solennym zapew­ nieniom, że panna Sharp nie zamieniła słowa z wikarym, nie licząc dwóch okazji, gdy ten ostatni składał wizyty pannie Pinkerton. W porównaniu z niejedną wysoką i tęgą pensjonarką z zakładu naukowe­ go panny Pinkerton, Rebecca Sharp wyglądała jak małe dziecko. Posiadała jednak żałosną mądrość nędzy. Wielu komorników potrafiła przegnać chytrze i odpędzić od drzwi swojego ojca. Wielu kupców potrafiła wprowadzić w do­ bry humor, ugłaskać i skłonić do udzielenia kredytu wystarczającego na jeden więcej posiłek. Często siadywała u boku ojca (który pysznił się inteligencją i dowcipem córki) i słuchała rozmów jego rozpasanych przyjaciół - rozmów bardzo nieodpowiednich dla panieńskiego ucha. Ale Becky nigdy nie była panienką. Sama zwykła mawiać, że w dziewiątym roku życia czuła się dojrza­ łą kobietą. Ach, czemuż panna Pinkerton wpuściła do swojej klatki tak nie­ bezpiecznego ptaszka? Zagadkę tę nietrudno wyjaśnić. Panna Pinkerton była przekonana, że ma do czynienia z najskromniejszą pod słońcem dziewczyną, gdyż Rebecca potrafiła wybornie grać rolę naiwnej, kiedy ojciec przyprowadzał ją do szkoły w Chi­ swick. Wystarczy powiedzieć, że na rok przed jej przyjęciem do zakładu, kiedy panna Sharp liczyła szesnaście lat, pani przełożona uroczyście i z krótką mów­ ką okolicznościową podarowała jej lalkę - nawiasem mówiąc, skonfiskowaną pannie Swindle, która niańczyła faworytkę podczas lekcji! Ojciec i córka pęka­ li ze śmiechu, wracając pieszo z przyjęcia wydanego w szkole z okazji rozdawa­ nia nagród, a uświetnionego obecnością wszystkich profesorów. Jakże wścieka­ łaby się panna Pinkerton, gdyby mogła zobaczyć własną karykaturę uczynioną później z lalki przez tę małą komediantkę Becky! Młoda osóbka chętnie prowa­ dziła dialogi ze swoim dziełem, czym wielce bawiła mieszkańców Newman Street, Gerard Street i innych uliczek w dzielnicy malarzy. Młodzi artyści, przy­ chodząc na dżin z wodą do siedziby swojego starszego kolegi - jowialnego i dowcipnego lenia, pana Sharpa - zwykli pytać Rebeccę, czy panna Pinkerton jest w domu. Biedacy znali tę damę nie gorzej niż pana Lawrence'a* lub Benja­ mina Westa**, prezesa Akademii Królewskiej. * Thomas L a w r e n c e (1769-1830) - słynny portrecista angielski. ** Benjamin W e s t (1738-1820) - angielski malarz historyczny pochodzenia amerykań­ skiego. Jeden z założycieli Akademii Królewskiej i od 1792 r. jej prezes. 15 STRONA 15Pewnego razu Becky miała zaszczyt spędzić kilka dni w Chiswick i z tej wizyty przywiozła drugą lalkę, którą nazwała Jemimą i na swój sposób upodob­ niła do siostry pani przełożonej. Wprawdzie zacna niewiasta przyrządzała ga­ laretki owocowe i piekła ciastka, które dawała pannie Sharp w ilościach wystar­ czających dla trójki łakomych dzieci, a na pożegnanie wręczyła jej aż siedem szylingów, lecz swawolna dziewczyna miała więcej poczucia komizmu niż wdzięczności i pannę Jemimę parodiowała równie bezlitośnie jak jej siostrę. Potem przyszła katastrofa. Becky została sprowadzona do Chiswick i szkoła stała się jej domem. Dławiła ją bezduszna rutyna tego zakładu, nie­ znośnie dręczyły modlitwy, posiłki, lekcje, spacery odbywane zgodnie z usta­ lonym raz na zawsze rytuałem. Biedna dziewczyna tęskniła tak bardzo do swobody i nędzy obskurnej pracowni w Soho, że wszyscy, nie wyłączając jej samej, uwierzyli, iż pożera ją rozpacz po stracie ojca. Zajmowała małą iz­ debkę na poddaszu i służące słyszały nieraz w nocy, że chodzi tam z kąta w kąt i szlocha. Ale Becky płakała ze złości, nie z żalu. Prawdę mówiąc, nie była obłudna, póki samotność nie nauczyła jej sztuki udawania. Nigdy do­ tychczas nie przebywała w towarzystwie kobiet, a jej ojciec, choć nicpoń, był człowiekiem utalentowanym i rozmowy z nim były tysiąc razy ciekawsze niż paplanina tego rodzaju osób płci żeńskiej, z jakimi panna Sharp zetknęła się ostatnio. Nudziła ją zarówno pompatyczna próżność pani przełożonej czy idiotyczna pogoda ducha jej siostry, jak lodowata poprawność guwernantek albo głupie plotki i świństewka starszych pensjonarek. Biedaczka nie posia­ dała tkliwego, macierzyńskiego serca, nie mógł więc ułagodzić jej i pojednać z życiem szczebiot najmłodszych pensjonarek, tak często powierzanych jej opiece. W szkole spędziła dwa lata, lecz ani jedna z małych dziewczynek nie zmartwiła się w dniu jej odjazdu. Dopiero pod koniec pobytu w Chiswick Becky przywiązała się do dobrej, obdarzonej gołębim sercem Amelii Sedley. Któż jednak potrafiłby nie przywiązać się do Amelii? Szczęście czy też przywileje będące udziałem panienek z jej otoczenia sprawiały Rebece nieznośne męki zazdrości. - Ale ta się nadyma i zadziera nosa! Dlaczego? Bo ma dziadka hrabie­ go! - mawiała o jednej z pensjonarek. „Wszystkie głupie gęsi płaszczą się i umizgają do tej Kreolki albo raczej do jej stu tysięcy funtów! Ja jestem tysiąc razy mądrzejsza i bardziej ujmująca mimo wszystkich jej bogactw. Jestem równie dobrze wychowana jak wnuczka hrabiego mimo całego jej arystokra­ tycznego pochodzenia. A przecież ludzie mijają mnie tutaj, jak gdybym była powietrzem. Dawniej, u ojca, inaczej to wyglądało. Niejeden mężczyzna rezy­ gnował chętnie z balu lub wesołej zabawy po to, by ze mną spędzić wieczór". Tak czy inaczej, Rebecca postanowiła wyzwolić się z więzienia i snując po raz pierwszy świadome plany na przyszłość, zaczęła samodzielnie zmie­ rzać do celu. 16 STRONA 16Pilnie korzystała z nadarzającej się okazji nabywania wiedzy, a że była muzykalna i biegle mówiła po francusku, szybko przebrnęła skromny zakres nauk potrzebny, ówczesnym zdaniem, damom z towarzystwa. Grę na fortepia­ nie ćwiczyła wytrwale i pewnego dnia, gdy pensjonarki udały się na prze­ chadzkę, ona zaś została w domu, Minerwa podsłuchała jej nader poprawne wykonanie jakiegoś utworu i pomyślała rozsądnie, że mogłaby oszczędzić wy­ datku na nauczycielkę muzyki dla młodszych wychowanek. Wobec tego oznajmiła pannie Sharp, iż w przyszłości ona będzie udzielać lekcji małym dziewczynkom. Ku nieopisanemu zdumieniu dostojnej pani przełożonej śmia­ ła dziewczyna odmówiła. - Jestem tu po to, żeby rozmawiać z dziećmi po francusku, nie by uczyć muzyki - wybuchnęła gwałtownie. - Na mnie nie zaoszczędzi pani pieniędzy. Proszę mi płacić, a będę dawać lekcje. Minerwa musiała ustąpić i oczywiście znienawidziła Becky od tej pory. - Od trzydziestu pięciu lat - odrzekła nie bez znacznej dozy słuszności - nie spotkałam nikogo, kto ważyłby się kwestionować mój autorytet w moim domu. Na własnym łonie wyhodowałam żmiję. - Żmiję! Dobre sobie! - zawołała Becky, a starsza dama zdziwiła się tak bardzo, że omal nie zemdlała. - Przyjęła mnie pani tylko dlatego, że mogłam się przydać. Między nami nie ma mowy o wdzięczności. Nie cierpię tego do­ mu. Pragnę się stąd wydostać. Nie będę robić nic, co nie należy do moich obowiązków. Daremnie majestatyczna dama pytała Becky, czy zdaje sobie sprawę, iż rozmawia z panną Pinkerton. Krnąbrna dziewczyna roześmiała się jej w nos tak bezczelnie i drwiąco, że pani przełożonej groził atak histeryczny. - Może mi pani dać jakąś okrągłą sumkę i raz na zawsze odczepić się ode mnie - powiedziała Becky. - Albo jeżeli pani woli, proszę mi znaleźć dobre miejsce guwernantki w arystokratycznym domu. To nic trudnego, jeśli tylko pani zechce. Do takiego rozwiązania panna Sharp powracała wytrwale we wszystkich późniejszych sporach. - Niech mi pani znajdzie posadę - mówiła. - Nienawidzimy się wzajem­ nie, a ja gotowa jestem odejść w każdej chwili. Szacowna panna Pinkerton miała rzymski nos, turban, wzrost grenadiera i od dawna przywykła do nieograniczonej władzy udzielnej księżnej. Ale cha­ rakterem i siłą woli nie dorównywała swojej wychowance i prowadząc wal­ kę, daremnie próbowała przejąć ją grozą i poskromić. Pewnego razu zaczęła strofować ją publicznie, lecz Rebecca zastosowała wówczas wspomnianą już metodę odpowiadania po francusku, czym z kretesem pognębiła starszą damę. Dla utrzymania powagi we własnej szkole należało pozbyć się rebelianta, po­ twora, węża, zarzewia buntu, ponieważ zaś Minerwa usłyszała właśnie, że 17 STRONA 17niejaki sir Pitt Crawley szuka guwernantki, bez skrupułów zarekomendowa­ ła pannę Sharp, choć ta ostatnia była zarzewiem buntu i wężem. Bez wątpienia - rozumowała - nie mogę jej zarzucić nic, z wyjątkiem po­ stępowania wobec mojej osoby. Muszę też przyznać, że jej wykształcenie i uzdolnienia kwalifikują ją wysoko, bardzo wysoko. Tak! Panna Sharp ma głowę nie od parady i przynajmniej pod tym względem zrobi dobrą renomę systemowi naukowemu stosowanemu w moim zakładzie. W taki sposób pani przełożona pogodziła rekomendację z własnym su­ mieniem, umowa z Becky została rozwiązana i młoda osóbka odzyskała wy­ marzoną wolność dzięki batalii, która trwała kilka miesięcy, chociaż została tutaj opisana w niewielu zdaniach. W tym czasie panna Sedley kończyła sie­ demnasty rok życia i miała opuścić szkołę, że zaś przyjaźniła się z Becky (Pod tym jednym względem - myślała Minerwa - wychowawczyni może być niezadowolona z postępowania poczciwej Amelii), uprosiła przyjaciółkę, by przed objęciem stanowiska guwernantki w arystokratycznej rodzinie spędzi­ ła tydzień w jej domu. Dzięki takiemu zbiegowi okoliczności panienki jednocześnie wchodziły w świat. Dla Amelii był to świat nowy, olśniewający, spowity we wszystkie wdzięki świeżości. Dla Rebeki krył, być może, mniej zagadek, jeżeli bowiem wyznać całą prawdę o sprawie z wielebnym Crispem, wypada wspomnieć, że handlarka słodyczy szepnęła komuś, a ten ktoś powtórzył komuś innemu, iż nie wszystko, co się tyczy panny Sharp i wielebnego Crispa, przeniknęło do publicznej wiadomości, gdyż jego list nie stanowił początku, lecz ciąg dalszy i byt odpowiedzią. Ale któż rozezna całą prawdę w takich sprawach? Tak czy inaczej, Rebecca nie wchodziła może w świat po raz pierwszy, lecz w każdym razie wchodziła weń od nowa. Zanim panienki przejechały rogatkę kensingtońską, panna Sedley nie za­ pomniała wprawdzie o przyjaciółkach, lecz zdążyła już osuszyć oczy, a jakiś młody oficer gwardii, który mijając konno karetę, wypatrzył w niej panienkę i powiedział głośno: „Piekielnie ładna dziewuszka!", wywołał gorący rumie­ niec na lica Amelii i sprawił jej wiele przyjemności. Po drodze na Russell Square przyjaciółki wiele mówiły o dworze królewskim. Zastanawiały się, czy debiutantki noszą podczas prezentacji krynoliny i pudrowane peruki i czy ten zaszczyt spotka Amelię, która wiedziała już, oczywiście, że wystąpi na ba­ lu wydanym przez lorda majora. Kiedy wreszcie kareta stanęła przed jej domem rodzinnym, panna Sedley wsparła się na ramieniu Sambo i z ekwipażu wyskoczyła tak radosna i roze­ śmiana, że w całym Londynie trudno by było znaleźć ładniejszą i weselszą dziewczynę. Takiego przynajmniej zdania był czarny lokaj i stangret, a także ojciec i matka oraz cała służba, która zgromadziła się w hallu, aby ukłonem, miłym słowem i uśmiechem witać młodą panią. 18 STRONA 18Oczywiście, Amelia oprowadziła zaraz przyjaciółkę po całym domu i poka­ zała jej zawartość wszystkich swoich szaf i szuflad, a także wszystkie swoje książki, stroje i broszki, i naszyjniki, i koronki, i drobiazgi, i naturalnie forte­ pian. Przy sposobności zmusiła Rebeccę do przyjęcia naszyjnika z białych krwawników, pierścionka z turkusem oraz prześlicznej sukienki z tiulu w deli­ katny rzucik, zbyt ciasnej wprawdzie dla właścicielki, lecz doskonale leżącej na jej przyjaciółce. Ponadto zadecydowała, iż poprosi matkę o pozwolenie ofiaro­ wania Becky białego kaszmirowego szala. Przecież bez tego szala mogła się do­ skonale obejść, bo brat Joseph przywiózł jej ostatnio z Indii aż dwa nowe! Kiedy Rebecca zobaczyła owe dwa wspaniałe kaszmirskie szale, przy­ wiezione dla siostry przez Josepha Sedleya, powiedziała zupełnie szczerze, iż „to musi być cudownie mieć brata". Dzięki temu łatwo zyskała współczucie obdarzonej tkliwym sercem Amelii, przypominając dyskretnie, że jest sama na świecie - sierota bez krewnych ni przyjaciół. - Ty nie jesteś przecież sama, Rebecco - powiedziała Amelia. - Widzisz, ja zawsze będę twoją przyjaciółką i będę cię kochała jak siostrę. Nie wątpisz chyba? - Tak... Naturalnie. Ale to zupełnie coś innego mieć takich jak ty rodzi­ ców, dobrych, tkliwych, serdecznych, którzy dają ci wszystko, o co poprosisz, a przede wszystkim swoją miłość, skarb najcenniejszy. Mój biedny papa nie mógł mi dać niczego i nigdy nie miałam więcej niż dwie sukienki. A na do­ datek mieć brata, drogiego brata! Ach, jak go musisz kochać, Amelio! Panna Sedley wybuchnęła śmiechem. - Co? - zdziwiła się Rebecca. - Nie kochasz brata?! Ty, tak skora do mi­ łości do wszystkich i wszystkiego? - Tak... Oczywiście... Kocham go, ale... - Ale co? - Ale Joseph mało, zdaje się, dba o to, czy go kocham, czy nie kocham. Jak wrócił do kraju po dziesięciu latach, ledwo mi podał dwa palce. Jest bar­ dzo miły i dobry, ale prawie się do mnie nie odzywa i o swoją fajkę dba chy­ ba znacznie bardziej niż... - urwała, gdyż nie chciała mówić źle o własnym bracie. - Był dla mnie bardzo dobry, jak byłam mała - dorzuciła żywo. - Wi­ dzisz, miałam pięć lat, kiedy wyjechał. - Musi być bogaczem - podjęła panna Sharp. - Słyszałam, że wszyscy in­ dyjscy nababowie są niesłychanie bogaci. - Jak mi się zdaje, Joseph ma znaczne dochody. - A twoja bratowa? Czy to przyjemna, ładna pani? - Cha, cha, cha! - roześmiała się znowu Amelia. - Przecież Joseph jest kawalerem! Być może, Amelia mówiła już o tym, lecz Becky zupełnie zapomniała i by­ ła raczej przekonana, że brat Amelii ma żonę, a Amelia sporą gromadkę bra- 19 STRONA 19tanków i bratanic. Jaka szkoda, że pan Sedley jest kawalerem! Rebecca sądzi­ ła, iż od przyjaciółki słyszała coś przeciwnego. Ona tak przecież uwielbia ma­ łe dzieci! - Czyżby? Zdawało mi się, że w Chiswick miałaś ich zupełnie dosyć - po­ wiedziała panna Sedley, zdziwiona nieoczekiwaną tkliwością przyjaciółki. Prawdę rzekłszy, w niedalekiej przyszłości panna Sharp nigdy nie wypo­ wiedziałaby zdania, którego nieszczerość tak wyraźnie rzuca się w oczy. Na­ leży jednak pamiętać, że biedna naiwna dziewczyna miała dopiero dziewięt­ naście lat i kunsztu udawania musiała się uczyć własnym kosztem. Sens przytoczonej ostatnio wymiany zdań kształtował się w sercu owej młodej damy w następujący prosty sposób: „Jeżeli pan Joseph Sedley jest bo­ gaty i wolny, dlaczego ja nie miałabym się za niego wydać? Mam przed so­ bą tylko dwa tygodnie, ale popróbować nie zawadzi". Wobec tego Rebecca postanowiła wszcząć właściwe kroki i na początek zdwoiła czułość wobec przyjaciółki. Nakładając naszyjnik z białych krwawników, ucałowała go tkli­ wie i oznajmiła, że nigdy, przenigdy się z nim nie rozstanie. Kiedy zaś ode­ zwał się dzwon na obiad, zeszła po schodach, otaczając ramieniem kibić ko­ leżanki, jak to panienki mają w zwyczaju. Przed drzwiami salonu opanowało ją takie wzruszenie, że obawiała się tknąć klamki. - Dotknij mojego serca - szepnęła przyjaciółce. - Prawda, jak bije? - Całkiem zwyczajnie - odpowiedziała Amelia. - Chodź, nie bój się. Pa­ pa na pewno nie zrobi ci krzywdy. STRONA 20III Rebecca w obliczu przeciwnika Gdy przyjaciółki wkroczyły do salonu, przed kominkiem czytał gazetę bar­ dzo tęgi, pękaty mężczyzna w obcisłych irchowych spodniach i długich butach ozdobionych z przodu chwastami. Miał na sobie kamizelkę w czerwone prąż­ ki i żółtozielony surdut ze stalowymi guzami rozmiarów monet pięcioszylingo- wych. Szyję jego zdobiło kilka jedwabnych halsztuków tak sutych, że niemal zasłaniały nos i dół twarzy. Dżentelmen w modnym naówczas porannym stro­ ju wykwintnego dandysa gwałtownie odepchnął fotel, mocno się zarumienił i stanął przed kominkiem, kryjąc w fałdach swych halsztuków resztę oblicza. - To tylko twoja siostra, Josephie - Amelia roześmiała się i uścisnęła dwa palce, które do niej wyciągnął. - Wiesz, na stałe przyjechałam do domu. A to moja przyjaciółka, panna Sharp. Na pewno już o niej słyszałeś. - Nie! Nigdy! Jak Boga kocham! - głowa spowita w halsztuki wykonała kilka nerwowych przeczących ruchów. - Eee... Raczej tak... Naturalnie. Sły­ szałem. Strasznie dziś zimno, panno Sharp. Z tymi słowy Joseph Sedley odwrócił się i pogrzebaczem zaatakował ko­ minek, chociaż działo się to w polowie czerwca. - Jaki przystojny! - szepnęła Rebecca przyjaciółce, nie usiłując zniżyć głosu. - Tak sądzisz? - roześmiała się Amelia. - Zaraz mu to powtórzę. - Za nic, kochanie! Za nic na świecie! Rebecca cofnęła się trwożliwie, niczym łania. Uprzednio już złożyła skromny, dziewczęcy ukłon i przez cały czas spoglądała w dywan tak upar­ cie, że niepodobna pojąć, jakim cudem zdołała ocenić urodę nowego znajo­ mego. - Dziękuję, bracie, za piękne szale - podjęła panna Sedley, zwracając się do dżentelmena z pogrzebaczem. - Prawda, Rebecco, że są prześliczne? - Boskie! - szepnęła panna Sharp, a jej wzrok powędrował od dywanu prosto ku żyrandolowi. 21 STRONA 21Joseph nadal hałasował pogrzebaczem i szczypcami do węgla, wzdychał, sapał i czerwienił się tak, jak to było możliwe przy jego żółtawej cerze. - Nie stać mnie, Josephie, na tak cenne podarki dla ciebie - ciągnęła sio­ stra. - Ale jeszcze w szkole wyhaftowałam ci bardzo ładne szelki i... - Słowo daję, Amelio! Jak można? - wybuchnął zaniepokojony na serio dżentelmen i z całej siły pociągnął za sznur dzwonka, który pozostał mu w rę­ ku, powiększając i tak już znaczne jego zmieszanie. - Jak Boga kocham! Spójrz, czy moja kariolka stoi przed domem. Nie mogę dłużej czekać. Słowo daję, nie mogę. Muszę już jechać. Niech dia...! Eee... Gdzie ten mój stangret? Muszę zaraz jechać! W tej chwili wszedł do salonu ojciec rodziny, pobrzękując brelokami, jak przystało prawdziwemu angielskiemu kupcowi. - Co się stało, Amy? - zapytał. - Joseph życzy sobie, abym spojrzała, czy jego kariolka stoi przed do­ mem. Co to jest kariolka, papo? - Jednokonny palankin - odrzekł starszy pan, który na swój sposób był dowcipnisiem. Młodszy Sedley wybuchnął wówczas donośnym śmiechem, lecz napo­ tkawszy wzrok Rebeki, umilkł nagle, jak gdyby śmiertelnie ugodzony kulą. - To twoja młoda przyjaciółka, prawda, Amelio? Bardzo mi miło poznać pannę Sharp. Czy posprzeczały się już panie z Josephem i dlatego tak mu pil­ no wyjechać? - spytał uśmiechnięty gospodarz. - Nie, proszę ojca - odezwał się Joseph. - Ale... eee... Umówiłem się na obiad z jednym kolegą z kompanii... Eee... Nazywa się Bonamy. - A, fe! Przecież mówiłeś matce, że zjesz dziś obiad z nami. - W takim stroju! Niemożliwe! - Proszę spojrzeć na niego, panno Sharp. Chyba jest dosyć elegancki i przystojny, by zasiąść do każdego stołu? Oczywiście panna Sharp zerknęła na Amelię i przyjaciółki zachichotały ku niemałej uciesze starszego pana. - Sądzę - ciągnął ten ostatni, wykorzystując dotychczasowy sukces - że w szkole panny Pinkerton nie widziałyście nigdy takich irchowych spodni? - Jak Boga kocham, ojcze! - wybuchnął Joseph Sedley. - Cóż, uraziłem jego delikatne uczucia - westchnął gospodarz i zwrócił się do żony, która weszła właśnie do bawialni. - Moja droga, uraziłem właś­ nie delikatne uczucia twojego syna. Niebacznie wspomniałem o jego ircho­ wych spodniach. Zapytaj panny Sharp, czy to nieprawda? No, Josephie, po­ gódź się z panną Sharp i chodźmy wszyscy na obiad. - Mamy dziś pilaw, Josephie, taki jak lubisz - powiedziała matka. - A oj­ ciec przywiózł z Billingsgate pięknego tuńczyka. - No, chodźmy, chodźmy, synku - podjął pan Sedley. - Ty w pierwszą 22 STRONA 22parę z panną Sharp, a za wami ja i te dwie dzierlatki - z tymi słowy jowialny dżentelmen podał ramię żonie i córce i raźnie wyszedł z salonu. Jak wiemy, panna Rebecca postanowiła w głębi duszy, że zawojuje otyłe­ go galanta. Ale, łaskawe panie, czy wolno nam czynić jej z tej racji jakiekol­ wiek zarzuty? Wprawdzie na ogół, zgodnie z zasadami skromności, młode osoby powierzają mamusiom łowy na mężów, pamiętać jednak należy, że biedna Becky nie miała troskliwej opiekunki, która załatwiłaby za nią tę de­ likatną sprawę, i że nikt na świecie nie zechciałby jej wyręczyć, gdyby samo­ dzielnie nie postarała się o męża. Przecież tylko szczytne ambicje matrymo­ nialne skłaniają panienki do „bywania". Co każe im wędrować gromadnie do wód i uzdrowisk? Dlaczego tańczą do piątej rano przez cały śmiertelnie dłu­ gi sezon? Dlaczego pracują w pocie czoła nad fortepianowymi sonatami i uczą się czterech pieśni u modnego metra, płacąc po gwinei za godzinę? Dlaczego grywają na harfie, jeżeli mają kształtne ramiona i krągłe łokcie? Dlaczego noszą wysokie kapelusze przybrane w zielone woalki i pióra? Dla­ tego jedynie, by przy pomocy owych niewieścich grotów i łuków ustrzelić ja­ kiegoś młodego człowieka będącego tak zwaną dobrą partią. W imię czego szanowni, poważni rodzice zwijają dywany, przewracają własne domy do góry nogami i trwonią piątą część rocznego dochodu na bal z wystawną ko­ lacją i mrożonym szampanem? Czy w grę wchodzi czysta miłość bliźniego i bezinteresowne pragnienie oglądania roztańczonej, wesołej młodzieży? Nie! Ci ludzie chcą wydać za mąż córki. Poczciwa pani Sedley uknuła już w skrytości serca dwadzieścia chytrych planów, zmierzających do zabezpieczenia przyszłości kochanej Amelii. Podob­ nie więc pozbawiona tkliwej opieki Rebecca zdecydowała, iż uczyni wszystko, co w ludzkiej mocy, by zdobyć męża potrzebnego jej nieporównanie bardziej niż przyjaciółce. Miała bujną fantazję, ponadto zaś czytała Baśnie z tysiąca i jednej nocy i Geografię pana Guthriego*, kiedy więc po rozmowie z Amelią na temat bogactw jej brata przebierała się do obiadu, zdążyła zbudować okaza­ ły i piękny zamek na lodzie. Oczywiście była panią tego zamku, małżonek zaś znajdował się na dalszym planie, bo Rebecca nie widziała go jeszcze, nie mog­ ła więc wyobrazić sobie dokładnie tej postaci. Stroiła się w niezliczone szale, turbany, diamentowe kolie i przy dźwiękach marsza z Sinobrodego dosiadała słonia, aby udać się z oficjalną wizytą do Wielkiego Mogoła. O, czarujące wi­ zje Alnaschara**! Jesteście przywilejem beztroskiej wiosny życia, i takie sny na jawie radowały i będą radować zawsze istoty młode i wrażliwe. * William G u t h r i e (1708-1770) - bardzo niegdyś poczytny historyk i geograf angielski. * * A l n a s c h a r - postać z Baśni z tysiąca i jednej nocy - szewc, który odziedziczył pięćdziesiąt sztuk srebra i marzył, ile dobrego przyniesie mu ten majątek. 23 STRONA 23Joseph Sedley był o dwanaście lat starszy od swojej jedynej siostry, Ame­ lii. Pracował w służbie cywilnej Kompanii Indii Wschodnich, i w okresie, o którym mowa, w bengalskim dziale „Informatora o Indiach Wschodnich" obok jego nazwiska figurował tytuł: poborca w Boggley Wollah, co - jak wiadomo - jest stanowiskiem zaszczytnym i lukratywnym. Wymieniony już, ukazujący się periodycznie „Informator" może wyjaśnić czytelnikowi, czy i jakie wyższe godności osiągnął w późniejszym okresie Joseph Sedley. Boggley Wollah - miejscowość położona wśród malowniczej, bezludnej, bagnistej dżungli - słynie z polowań na grubego zwierza i nierzadko można się tam natknąć na tygrysa. Ramgunge, gdzie rezyduje najbliższy sędzia, le­ ży w odległości czterdziestu mil, a o trzydzieści mil dalej stacjonuje niewiel­ ki oddział kawalerii; tak przynajmniej pisał Joseph do domu po objęciu urzę­ du. W tej uroczej miejscowości młody człowiek spędził samotnie osiem lat życia, prawie nie widując białych ludzi, z wyjątkiem dwóch okazji w roku, kiedy do Boggley Wollah przybywał konwój wojskowy, aby odwieźć do Kal­ kuty zebrane podatki i czynsze. Po owych ośmiu latach Joseph mógł wrócić do Europy, gdyż na szczęście zaczął cierpieć na wątrobę, której leczenie stanowiło dlań niewyczerpane źró­ dło zadowolenia i rozrywki w czasie pobytu w rodzinnym kraju. Przybywszy do Londynu, nie zamieszkał u rodziców, lecz jak przystało złotemu młodzieńcowi, wynajął własny apartament. Przed wyjazdem do Indii był zbyt młody, aby ko­ rzystać z rozrywek eleganckiego szlifibruka, a więc rozrywkom tym począł hołdować wytrwale w czasie przewlekłej kuracji. Powoził własnymi końmi po Hyde Parku, jadał obiady w modnych restauracjach (Klub Orientalny nie został jeszcze założony), uczęszczał do teatrów lub pojawiał się w operze, starannie wystrojony w obcisłe spodnie i trójgraniasty kapelusz. Po powrocie do Indii i później aż do końca życia zwykł z wielkim entuzja­ zmem opowiadać o owym wspaniałym okresie swojego życia i dyskretnie dawał do zrozumienia, że on i Brummel* byli wtedy pierwszymi lwami salo­ nów. Wszelako Joseph Sedley żył w Londynie równie odludnie jak w dżun­ gli Boggley Wollah. W całej stolicy nie znał żywego ducha i umarłby chyba z nudów w samotności, gdyby nie lekarz, pigułki i obolała wątroba. Był roz­ miłowany w wygodach i zbytku, ale leniwy i nieśmiały. Pojawienie się damy przejmowało go niewypowiedzianym lękiem, toteż rzadko odwiedzał dom rodzinny przy Russell Square, gdzie nie brakowało szczerej wesołości, a żar­ ty krotochwilnego starego ojca raniły miłość własną poborcy z Boggley Wol­ lah. Nadmierna tusza martwiła i niepokoiła Josepha, który od czasu do czasu podejmował rozpaczliwe starania, by stracić nieco zbędnego tłuszczu. Ale *George Bryan B r u m m e l (1778-1840) - słynny elegant i hulaka zwany „pięknym Brummelem". 24 STRONA 24wrodzone niedbalstwo i zamiłowanie do dobrej kuchni rychło brały górę nad pobożnymi życzeniami i trzy obfite posiłki na dzień stawały się znów nie­ odzowne. Sedley nie był nigdy dobrze ubrany, lecz nie szczędził trudów, by przyozdobić swoją okazałą postać, i zajęciu temu poświęcał długie godziny. Lokaj zbijał majątek na jego garderobie. Jego gotowalnię przepełniały rozma­ ite olejki i pomady w ilości, jakiej nie powstydziłaby się podstarzała pięk­ ność. Chcąc zyskać smukłą talię, biedak próbował wszelkich znanych w owe lata sznurówek i pasów. Jak wielu otyłych mężczyzn lubił ubrania przyciasne, nader jaskrawe i skrojone na bardzo młodzieńczą modłę. Kiedy odział się wreszcie, wyruszał po południu ze swoich pokojów, aby odbyć samotną prze­ jażdżkę po parku. Następnie wracał do domu, zmieniał strój i wychodził, aby samotnie zjeść obiad w modnej kawiarni „Piazza". Był próżny jak dziewczy­ na i, być może, jego zdumiewająca nieśmiałość wynikała przede wszystkim ze zdumiewającej próżności. Gdyby Rebecca, zaledwie wkraczając w życie, potrafiła wziąć górę nad takim człowiekiem, dowiodłaby niezbicie, iż jest młodą osóbką wyjątkowej inteligencji. Pierwszy jej krok świadczył o nie lada sprycie. Szepcąc: „Jaki przystoj­ ny!", Becky zdawała sobie sprawę, że Amelia wspomni o tym matce, ta zaś prawdopodobnie powtórzy pochlebne zdanie synowi, w każdym zaś razie bę­ dzie mile połechtana komplementem pod jego adresem. Gdyby ktoś rzekł Sy- koraksie*, iż jej syn Kaliban** jest piękniejszy niż Apollo, nawet taka wiedź­ ma byłaby zadowolona! Ponadto sam Joseph Sedley mógł posłyszeć miłe słówka, bo Becky nie starała się mówić cicho. Posłyszał je istotnie, ponieważ zaś wierzył w głębi duszy, że jest wspaniałym okazem rodu męskiego, rados­ ny dreszcz wstrząsnął całym jego opasłym cielskiem. Rychło jednak przy­ szły refleksje: „Na pewno ta mała drwi sobie ze mnie" - pomyślał i natych­ miast chwycił sznur dzwonka. Stropił się i chciał ustąpić z pola, lecz żarty ojca i matczyne obietnice kulinarne skłoniły go do pozostania w rodzinnym domu. Kiedy prowadził młodą damę do położonej na parterze jadalni, był zmieszany i usposobiony podejrzliwie. Czy ona naprawdę sądzi, że jestem przystojny? - myślał - czy też bawi się moim kosztem? Powiedzieliśmy wyżej, że ów otyły jegomość był próżny jak dziewczyna. Dobry Boże! Niejedna kobieta mogłaby odwrócić sens tego zdania i ze znacz­ ną słusznością powiedzieć o tej lub innej przedstawicielce płci własnej: „Jest próżna jak mężczyzna!" Płeć brzydka jest równie żądna pochlebstw, równie grymaśna co do swoich toalet, równie dumna z własnych wdzięków, równie świadoma swoich osobistych uroków jak największe pod słońcem kokietki. * S y k o r a k s a - czarownica, postać z Burzy Szekspira. ** K a l i b a n - syn Sykoraksy, odrażająco brzydki dziki człowiek. 25 STRONA 25Schodzili więc po schodach - Joseph zmieszany i cały w pąsach, Rebec­ ca skromna i uparcie kryjąca pod rzęsami zielone oczy. W białej sukni, odsła­ niającej bielsze niż śnieg ramiona, była wizerunkiem młodości, bezbronnej niewinności, ujmującej dziewiczej prostoty. Muszę być bardzo spokojna - myślała - i bardzo interesować się Indiami. Jako się rzekło, troskliwa matka przygotowała dla syna wyborną hindu­ ską potrawę doprawioną curry, a w trakcie obiadu daniem tym poczęstowa­ ła Rebeccę. - Co to? - zapytała młoda dama, zwracając ku sąsiadowi niespokojne wej­ rzenie. - Kapitalne! - odparł. Usta miał pełne, twarz zaczerwienioną od miłego wysiłku przełykania wielkich kęsów. - Matko! To równie dobre jak potrawa z curry, którą sam przyrządziłem w Indiach. - Ach, muszę skosztować, jeśli to hinduska potrawa - zapaliła się panna Sharp. - Chyba wszystko, co stamtąd pochodzi, jest dobre. Pan Sedley roześmiał się i rzucił pod adresem żony: - Moja droga, nałóż pannie Sharp trochę curry. Rebecca nigdy dotychczas nie próbowała tego przysmaku. - Czy znajduje pani, że to równie dobre jak wszystko inne, co pochodzi z Indii? - spytał gospodarz. - Wyśmienite! - westchnęła Becky, którą ostry biały pieprz piekł nie­ znośnie. - Panno Sharp - rzekł Joseph, zainteresowany żywo gustami młodej da­ my - proszę popróbować drugiego naszego specjału. To solona papryka. - Tak, tak, proszę - odrzekła Becky, z trudem chwytając oddech. - Jaka ładna! Zieloniutka! - dodała, kładąc do ust spory kąsek. Zdawało się jej, że papryka będzie łagodna i chłodna, przyniesie więc ulgę. Naprawdę jednak piekła okrutniej niż curry. Rebecca nie wytrzymała dłużej i odłożyła gwałtownie nóż i widelec. - Wody! - jęknęła. - Na miłość boską, wody! Pan Sedley wybuchnął gromkim śmiechem. Był przecież rubasznym kup­ cem, stałym bywalcem giełdy, gdzie wielkim wzięciem cieszyły się wszelkie złośliwe kawały. - Zapewniam panią - zawołał - że ta papryka pochodzi z Indii. Sambo! Podaj pannie Sharp szklankę wody. Rodzicielskiemu śmiechowi zawtórował jak echo Joseph, któremu żart z curry i papryką wydał się naprawdę kapitalny. Panie uśmiechnęły się tylko, sądziły bowiem, że biedna Becky wycierpiała zbyt wiele. Biedna Becky chęt­ nie udusiłaby starego dowcipnisia, lecz przełknęła oburzenie tak samo, jak 26

365 powodów dla których cię kocham pdf